Krzysztof Konopka, HEDVIGIS – Rozdział I Umarł król, niech żyje król(owa)

Nagyszombat, Królestwo Węgier, 10 września 1382

Wrześniowe słońce chyliło się ku zachodowi. Ostatnie złote promienie padały na ziemię, a krwistoczerwona, świetlista kula znikała w znaczącym tempie za horyzontem. Niebo okrywało się purpurą.

Król Węgier, Chorwacji, Dalmacji et cetera, król Polski z dynastii Anjou, Ludwik, leżał niemal bezwładnie na łożu, z trudem przełykając powietrze. Umęczone ciało władcy pokrywały bolesne rany, uniemożliwiające wykonanie choćby najmniejszego gestu ręką. Gasł powoli błysk w jego oczach, dotąd zawsze gotowych do walki. Teraz nie miał już sił. Klęczały przy nim trzy postaci, coraz mniej widoczne w zapadającym mroku. Ich twarze oświetlał jedynie blask świecznika. Królowa wraz z dwoma małymi córkami.

Twarz Elżbiety, choć dumna i majestatyczna, z trudem skrywała ból, rozdzierający jej serce, i przepełniający ją strach. Strach, który przeszywał ją od głowy aż do koniuszków palców u stóp. Niepewność, która nie dawała jej spokoju, niepewność tego, co czeka ją i jej dzieci. Była królową – to podnosiło ją na duchu, jednak już po chwili ogarniała ją rozpacz.

Przecież nic nie znaczę – załamywała się w myślach.

Przyrzekła wówczas w sercu, że uczyni wszystko, co tylko będzie w jej mocy, by obu córkom zapewnić trony oraz silną pozycję w życiu. W ich rękach będą losy obu królestw. Będą silne. To one będą rozkazywać innym, nikt nie ośmieli się nimi pomiatać. I ja swoją słabość przekuję w siłę. Wpłynę na dzieje historii. I zmienię ją na zawsze…

Na wpół przerażona i ogarnięta rozpaczą za mężem, którego szczerze kochała całe życie, i zalękniona o los własny i swoich córek, na wpół pragnąca wreszcie szansy dla siebie na pokazanie, że i ona potrafi władać poddanymi. Do tej pory żyła niczym w złotej klatce. Nie brakowało jej niczego, a patrząc z zewnątrz, można było pomyśleć, że darzono ją na dworze wielkim szacunkiem i służono jej z uniżeniem. Król miłością i opieką otaczał zarówno ją, jak i ich córki, które były dla niego całym światem. Wszelkich starań dołożył, by od najmłodszych lat, niemal od pierwszych dni, zapewnić im doskonałe wykształcenie, znajomość obcych języków, by wzbudzić w nich rozmiłowanie w sztuce oraz by wychować je w pobożności, którą sam się odznaczał.

Niegdyś tego samego pragnęła dla niego matka, również nosząca imię Elżbieta. Kobieta rozważna i silna, której udało się do końca swego długiego życia utrzymać niezwykle wysoką pozycję i mieć ogromny wpływ na oba królestwa. Młoda królowa darzyła ją wielkim szacunkiem, ceniła za mądrość i okazane serce. Była bowiem jej krewną i to dzięki niej, jak wiele księżniczek z całej Europy, znalazła się na zamku w węgierskiej stolicy. Starsza królowa dokładała wszelkich starań, by podobnie jak innym swym podopiecznym z zacnych rodów europejskich zapewnić jej nie tylko wykształcenie, ale i wychować ją na przyszłą władczynię. Przystała również bez większych problemów na jej ślub ze swym synem, mając jednak nadzieję, że dziewczyna stanie się królową jedynie z nazwy, a wobec niej pozostanie uległa, pomna na to, co jej zawdzięcza. W istocie tak też było. Elżbieta Bośniaczka uradowana tym, że może poślubić tego, kto naprawdę ją kocha, co w ówczesnych czasach należało do rzadkości i niemal się nie zdarzało, zwłaszcza w królewskich rodach, pozostawała wierna swej opiekunce. Była wszak bardzo młoda, a polityczne rozgrywki nie leżały w zakresie jej zainteresowań.

Jednak w miarę upływu lat, dorosłej już Elżbiecie coraz trudniej było zaakceptować pozostawanie w cieniu. Zaczęła rozumieć, że tak naprawdę nic od niej nie zależy. Król nie omawiał z nią spraw państwowych, niechętnie wtajemniczał w swoje plany. Żyła więc jakby w szklanej kuli, niejednokrotnie nie mając pojęcia, co dzieje się w królestwach, którymi władała. Nie znała świata, nie miała pojęcia o problemach, z jakimi zmagać musieli się jej poddani. Wszelkie ważne sprawy przed nią ukrywano, na narady nie wpuszczano, a zewnętrze formy szacunku zdawały się pustym teatrzykiem, w który nikt na zamku nie wierzył. To, że przez kilkanaście długich lat nie urodziła dziecka, również nie było bez znaczenia. Starsza królowa dawała jej do zrozumienia, że w sytuacji, w której się znalazła, powinna się cieszyć, że Ludwik nie planuje jej oddalić bądź uwięzić, jak to czynili niektórzy władcy. Zapewnienia króla o jego miłości i przywiązaniu dodawały Elżbiecie otuchy. Wiedziała, że nie byłby w stanie jej odesłać. Zwłaszcza że podupadł na zdrowiu i w ostatnich swych latach wiele czasu poświęcał na modlitwę.

Nie popełniłby takiego grzechu. Nie on – myślała królowa.

I rzeczywiście. Oboje trwali przy sobie mimo różnych zawirowań. Gdy niedługo po ślubie Elżbieta urodziła ich pierwsze dziecko, ciężko zachorowała. Królowa cudem ocalała, lecz niemowlę zmarło. Medycy nie dawali nadziei na kolejną ciążę. Mijały lata, a mimo to Ludwika i Elżbietę wciąż łączyło silne uczucie. A gdy na świat przyszły trzy dziewczynki, króla przepełniła radość. Choć Elżbieta karciła się w duchu za to, że nie urodziła nawet jednego syna, który mógłby przejąć koronę, Ludwik zapewniał ją, że będą to wyjątkowe dzieci. Przeczuwała to i starsza królowa. Pojawił się jednak poważny problem. Królewny były bowiem trzy, a trony tylko dwa. Dla najmłodszej z nich, maleńkiej Jadwini, nie było niemal szans na żadną z rodzinnych koron. Wszystko zmieniła nieoczekiwana tragedia, która wstrząsnęła zamkiem, a może i całym krajem. Cios, który uderzył z wielką mocą w rodzinę Andegawenów. W wieku zaledwie ośmiu lat odeszła królewna Katarzyna. Niewysłowiony ból przeszył serca króla i królowej, którzy z tej straty nie pozbierali się już nigdy. To smutne wspomnienie powróciło z niespotykaną siłą właśnie teraz, w ostatnich chwilach króla Ludwika, gdy przy jego łożu czuwała umiłowana małżonka wraz z dwiema córkami – tak bardzo brakowało Katarzyny.

– Widzę jej śliczną buzię. Tak maleńka, tak niewinna. Moja córeczka… – odezwał się gasnącym głosem monarcha. – I kruszyna nasza, co pierwsza na świat przyszła, a Bóg ją zabrał, nim rzekła pierwsze słowo.

– Musisz oszczędzać siły, Ludwiku. – Elżbieta niemalże czuła jego ból w swym ciele; przeszedł ją okrutny dreszcz. Tak bardzo pragnęła mu ulżyć w cierpieniu, była jednak zupełnie bezsilna.

Dziewczynki przytuliły się do siebie, nie mogąc powstrzymać płaczu. Królowa objęła je mocno, po czym ucałowała w czoło każdą z nich. Ludwik mimo bólu powodowanego głębokimi ranami usiłował poruszyć dłonią. Nie starczyło mu jednak sił. Po policzku mężczyzny spłynęła ciężka łza.

– Wy jesteście przyszłością obu królestw. Zasiądziecie na ich tronach i będzie władać nimi tak, jak nikt nie czynił tego przed wami… – mówił wolno, zbierając w sobie siły, jakie mu jeszcze zostały, i walcząc z duszącym kaszlem.

Małe królewny, Maria i Jadwiga, dygotały. Zdawało się im, że zaraz zamarzną. Było tak zimno. Strach ogarniał dziewczynki coraz mocniej swymi lodowatymi objęciami. Marzły, mimo że był dopiero początek września. Robiło się jednak coraz ciemniej, zapadł zmrok, a po słonecznym dniu pozostało jeno wspomnienie. Ciemna noc ogarnęła ziemię. Król pogrążył się we śnie. Wciąż jednak oddychał. Godziny mijały, a niestrudzona Elżbieta wraz z córkami nieustannie czuwała przy królewskim łożu, modląc się za konającego męża i ojca. Młodsza Jadwiga modliła się szczególnie żarliwie. Choć była wyczerpana, a jej drobna postać dygotała z zimna, to jej małe serce, tak wielce już umęczone, biło szybko, jakby miało zaraz odlecieć niczym ptaszek spłoszony zimą. Czas mijał, a w komnacie panowała już niemal zupełna ciemność. Tliła się jeszcze tylko jedna świeca. Nagle król przebudził się w ostatnim przebłysku świadomości.

– Teraz nadszedł twój czas… Będzie ci trudno, jednak sprostasz wszystkiemu. Posadzisz nasze córki na tronach… – zwrócił się zachrypniętym głosem do małżonki.

Spojrzała na niego szklistymi oczyma, z trudem się powstrzymując, by nie chwycić za poranione dłonie. To by mu sprawiło jeszcze większy ból. Choć on zdawał się na to nie zważać, jakby już myślał o innych rzeczach…

– Przyrzekam ci, Ludwiku, uczynić wszystko podług najlepszych chęci – powiedziała dogłębnie przejęta, usilnie starając się zachowywać dłonie w modlitewnym geście. – A królestwa zyskają dwie wspaniałe władczynie, które zapiszą się złotymi zgłoskami na kartach historii – dodała po chwili w uniesieniu.

Niknący w oczach Ludwik spojrzał po raz ostatni na ukochane córki.

– Mario, Jadwiniu… zawsze będę przy was. Przebaczcie mi wszystko… – Po tych słowach zamilkł na wieki.

Przerażone dziewczynki wtuliły się w płaszcz matki, łkając. Elżbieta, objąwszy je opiekuńczym gestem, drugą rękę ostrożnie wyciągnęła w kierunku dłoni Ludwika. Zawahała się w pierwszej chwili, zaraz jakby coś ją pchnęło. Po raz ostatni królowa dotknęła dłoni króla. Kiedy wyzionął ducha, zaniosła się płaczem. Wystraszone Maria i Jadwiga zakryły oczy. Elżbieta objęła je zaraz mocno i przycisnęła do siebie.

Noc była trudna, a świt wcale nie przyniósł ukojenia. Oddane pod opiekę piastunki dziewczynki nie mogły dojść do siebie. Elżbiecie również z trudem przychodziło zmierzenie się z nową rzeczywistością. Kiedy jednak zabrakło króla, to na jej barki spadło brzemię władzy. Choć z rozdartym sercem, podjęła na audiencji ważniejszych dostojników. Część z nich była na miejscu, inni czym prędzej zjechali z Budy i Wyszehradu. Nie mogło zabraknąć kardynała Demetriusza, arcybiskupa ostrzyhomskiego.

– Uroczystości muszą być godne wielkiego króla. – Elżbieta otarła chustą łzę z oka. – Wybacz, kardynale – skarciła się po chwili.

– Jesteś w żałobie, pani. To zrozumiałe – odrzekł uspokajająco Demetriusz.

Królowa przymknęła na chwilę oczy, starając się jakby zatonąć we własnych myślach, jednak spokojny głos duchownego szybko przywrócił ją do przytomności.

– Zaiste, twój mąż był wielkim królem. Patrzącym dalej niż inni, przewidującym. Serce miał mężne i waleczne, a jego pobożność sławić będą minstrele po całej Europie. I tak zapamiętają go przyszłe pokolenia.

– Cóż my poczniemy bez niego…

W głosie wdowy po Ludwiku wyraźnie było słychać gorzki ból.

– Nie trwóż się, królowo. Mąż twej córki, Jadwigi, z pewnością będzie dobrym władcą.

Elżbietę zirytowała pewność, z jaką kardynał wypowiadał te słowa. Zmarszczyła brwi, po czym odparła:

– Moje córki mają zdolność do władania we krwi. Wątpisz w to, kardynale? – zapytała z wyrzutem.

Duchowny uznał, że nie byłoby stosownym wdawanie się w spór z pogrążoną w żałobie królową. Poglądy miał jednak zgoła odmienne. Elżbieta spostrzegła jego zakłopotanie.

– Nie kryj niczego przede mną. Powiedz, co naprawdę myślisz.

Kardynał podrapał się po głowie, wziął głęboki wdech, po czym spokojnym tonem przeszedł do rzeczy.

– Nie śmiem wątpić w mądrość twych córek, królowo. Mądre, pobożne…

– Rzeknij wreszcie, kardynale.

– Wyróżnieniem będzie dla mnie nałożenie korony na skronie potomkini wielkiego króla Ludwika. Chwila zaprawdę historyczna i wiekopomna. Jednak wiedz, iż wielu napotka przeciwników…

– Wola króla jest święta! – odparła z dumą Elżbieta. – Ludwik postanowił, że oba trony obejmą nasze córki. I tak też się stanie. Taka jest wola króla.

Kobieta nagle złapała się za głowę. Twarz jej pobladła, a oczy stały się szkliste.

Jest przemęczona – pomyślał Demetriusz. Długa droga za nią, a i przez cierpienie pewnie oka za często zmrużyć nie zdołała. Królewny również słabe, wszak to jeszcze dzieci.

Duchowny wezwał pomoc.

Wkrótce damy dworu zajęły się swoją panią, odprowadzając ją do komnaty. Przybył medyk. Nie stwierdził jednak nic poważniejszego niż brak snu i zmęczenie.

– To zupełnie naturalne – rzekł z pełnym przekonaniem. – Potrzebujesz, najjaśniejsza pani, chwili wytchnienia i najprościej mówiąc – odpoczynku. Sen wiele by zdziałał; on wzmocni twe strudzone ciało.

Elżbiecie nie w głowie był jednak odpoczynek. Nie w takiej chwili. Dopiero wszak straciła ukochanego męża, uwielbianego przez poddanych króla. Króla, który… pozostawił po sobie dwa puste trony. Rozdarta między tęsknotą za miłością swego życia i podporą a nowymi powinnościami, które teraz spadały na jej barki, nie była zdolna zapanować nad gonitwą myśli. Czy był to ciężar do udźwignięcia? Czy była w stanie unieść odpowiedzialność nagle włożoną na jej barki? Dręczyły ją te myśli niemal bez ustanku przez ostatnie dni. Zaraz jednak przeganiały je kolejne, bardziej ambitne – chęć uczynienia czegoś ważnego, czegoś, co odmieni losy królestw, a być może i Europy.

– Uczynić coś wielkiego… – Elżbieta wpatrywała się w widok, rozpościerający się z okna. – Coś wielkiego… tylko co?

***

Posępny orszak z trumną króla dotarł do prastarego Białogrodu w kilka dni potem. Zjechały w tym czasie do miasta rzesze rycerstwa i możnych. Trwały przygotowania do królewskiego pogrzebu. Wszystkim zależało, by było to wiekopomne wydarzenie, o którym niepodobna będzie prędko zapomnieć. Bogaty orszak, setki koni, chorągwi… Wśród tego wszystkiego błąkały się dwie dziewczynki.

– Myślisz, że zauważyliby, gdybyśmy zniknęły? – zapytała młodszą siostrę Maria.

Mała Jadwiga zamrugała swymi dużymi, błękitnymi oczyma, po czym zwróciła się do niej pocieszającym głosem:

– Nie martw się, siostrzyczko.

– Skąd wiesz, że się martwię, Jadwiniu? – zdumiała się dziewczynka.

Królewna uśmiechnęła się uroczo.

– Widać to po twoich oczach – odparła rezolutnie.

Maria była pod wrażeniem postawy młodszej siostry, która nawet w tak trudnych chwilach potrafiła być szczera i bezpośrednia. I… uśmiechać się.

Dziewczynki zawędrowały do zamkowej kaplicy. Piastunka spuściła je z oczu i teraz przerażona kobieta zaczęła rozglądać się dookoła, nawoływać, a wreszcie postanowiła poprosić o pomoc. Tymczasem królewny siedziały sobie w kąciku na zimnej, kamiennej posadzce.

– Tak bardzo się lękam… – Maria nie potrafiła już dłużej ukrywać smutku.

Jadwiga uścisnęła jej dłoń.

– Nie bój się, Mario. Bóg zawsze ma plan.

– Jadwiniu… – Dziewczynka przytuliła się mocno do siostry. – Nie chcę stracić i ciebie.

– Nie stracisz mnie.

– Matka wyśle mnie do Krakowa. To tak daleko… Nie podołam. To… za trudne.

Jadwiga spuściła głowę. Tak bardzo chciała pocieszyć siostrę, ale cóż mogła na to odpowiedzieć? Wola samego króla, zawarte układy, złożone przysięgi… Każdy czułby się przytłoczony, wiedząc, że jego los jest już z góry ustalony.

– A słyszałaś, Jadwiniu, że tam, w Krakowie, ponure zamczysko stoi na stromym wzgórzu, a strzeże go podobno straszliwy smok zionący ogniem? Cóż ja uczynię, gdy ten potwór stanie przede mną? Pożre mnie bezbronną, zapewne… – Wrażliwa Maria się rozpłakała.

Jadwiga wpatrywała się w siostrę przez dłuższą chwilę, nie odzywając się ani słowem. Jej spojrzenie było tak przenikliwe, że Maria poczuła, jakby docierało do jej wnętrza.

– Nie lękaj się, siostro – powiedziała raz jeszcze młodsza królewna. – To pewnie tylko legendy i baśnie.

– Jadwiniu, jesteś mała. Nic nie wiesz o takich potworach.

– Przypomnij sobie słowa psalmu, siostrzyczko. – Młodsza z dziewczyn uśmiechnęła się pocieszająco. – Tego, który mówi, że kryjąc się w skrzydłach Boga, On cię zawsze osłoni. I podepczesz lwa i smoka.

Maria nie bardzo wiedziała, co powinna teraz powiedzieć. Spokój młodszej siostry sprawił jednak, że i ona odczuła pewnego rodzaju ulgę.

Wtem silny powiew wiatru strącił ze ściany dwie złote zawieszki. Jedna z nich zaczęła turlać się po kamiennej posadzce, aż wreszcie wiatr wywiał ją z kaplicy przez otwarte drzwi. Nie namyślając się długo, mała Jadwiga wybiegła na zewnątrz. Maria podeszła do zawieszki, leżącej na posadzce. Uklękła i podniosła ją z ziemi. Następnie skierowała się do drzwi, by się jej dokładniej przyjrzeć w promieniach poranka.

– Herb naszego królestwa – zauważyła.

W tym samym momencie Jadwiga podniosła drugą z zawieszek, na której połyskiwał w słońcu wizerunek z dumnym orłem o rozpostartych skrzydłach.

– Ach, tu jesteście! – usłyszały głos matki. – Gotowam była odprawić piastunkę za jej karygodne uchybienie. Gdyby tylko coś wam się stało… – Głos Elżbiety załamał się w pewnym momencie.

– Wybacz, najjaśniejsza pani! Błagam… błagam, zmiłowania! – zaczęła szlochać piastunka, spazmatycznie wymachując rękoma przed jej majestatem.

Królowa zmierzyła ją gniewnym wzrokiem.

– Rzekłam ci już przecie, że zostajesz. Niedługo pogrzeb króla, nie czas teraz na sprawy ze służbą. Choć wiedz, że jest to nie do pomyślenia. Tak wiele mamy sług, dwór wielce okazały, a nikt nie zauważył zniknięcia królewskich córek.

– To się więcej nie powtórzy, wasza miłość. – Kobieta upadła przed nią na twarz.

Elżbieta przewróciła oczyma.

– Dajże spokój, zostaw nas teraz same.

Piastunka pospiesznie się podniosła, złożyła ukłon niemal do samej ziemi, po czym oddaliła się już bez zbędnego ociągania.

Królowa zaś odwróciła się w stronę Jadwigi, wpatrującej się wnikliwie w jakiś osobliwy, połyskujący przedmiot.

– Cóż tam masz, córko? – zapytała zaniepokojona.

Dziewczynka zdawała się tego nie słyszeć. Natomiast niemal od razu na miejscu zjawiła się jej starsza siostra, również trzymająca coś w dłoni.– Mario, pokaż ten przedmiot – rozkazała królowa.

Córka posłusznie wsunęła jej do dłoni błyskotkę.

Królowa wdowa dotknęła dłonią twarzy. Przesuwała palcami po swym policzku, myśląc nad czymś intensywnie.

– Królestwo Węgier – rzekła. – A tu? – Niemalże wyrwała drugiej z córek zawieszkę. – A jakże! Polski orzeł….

Jadwiga i Maria popatrzyły na matkę z lekkim zdziwieniem. W umyśle Elżbiety począł rodzić się ryzykowny plan. Plan, którego realizacja w znaczący sposób mogła wpłynąć na dzieje tej części świata…

Wielkopolska

Królewicz Zygmunt Luksemburski, przyrzeczony Marii we wczesnym dzieciństwie, stojąc na czele wojsk polskich, oblegał zamek w Odolanowie. Czternastolatek wykazywał się ponadprzeciętną determinacją w osiąganiu wyznaczonych sobie celów. Gdy coś postanowił, niechybnie musiał to zrealizować. Nie inaczej było, kiedy król Ludwik posłał go do Królestwa Polskiego, by stłumił bunty i ukarał niejakiego Bartosza Wezenborga. Mimo zdobycia kilku już zamków i pozornego przybliżania się do zwycięstwa królewicz czuł, że wymyka mu się ono z rąk. Trwające od kilku dni oblężenie zaczynało go już powoli nużyć.

– Wszystko na nic. – Chłopak uderzył pięścią w stół.

– Nikt nie mówił, że będzie łatwo – rzekł uspokajająco Domarat z Pierzchna.

Królewicz zmrużył oczy i otworzył szeroko usta, jak gdyby chciał przygadać swemu sojusznikowi, jednak powstrzymał się już po chwili. Domarat był wszakże doświadczonym człowiekiem, nie chciał więc wyjść na rozkapryszone dziecko.

I tak nie traktuje mnie poważnie – pomyślał.

Widząc zawahanie młodzieńca, możnowładca odparł:

– Wiele jeszcze musisz się nauczyć, panie. Cierpliwości ci brak, ale spokojnie. Daj sobie czas. Spójrz, jak mężnie wykonujesz rozkazy króla. Służysz królestwom niczym odważny lew.

Mówi szczerze czy pragnie mnie sobie zjednać pochlebstwem? – zastanawiał się królewicz, zachowując przy tym minę poważną i, jak mu się zdawało, odpowiednią dla władcy. Tymczasem mężczyzna kontynuował swój wywód:

– Będzie z ciebie wspaniały król. Wierz mi, panie, znam się na ludziach jak mało kto.

– Każdy może tak rzec – uciął jego paplaninę Zygmunt.

Domarat skrzywił się lekko, jednak po chwili twarz mu na powrót wypogodniała i nie zrażając się, począł znów prawić przyszłemu królowi komplementy. Znudzony całą sytuacją Zygmunt przestał słuchać w zupełności i nieobecny duchem, wyszedł z namiotu. Spojrzał na oblegany od kilku dni zamek, zacisnął zęby i już miał ochotę desperacko rzucić się wprost na twierdzę i bez żadnej osłony dostać za mury, gdy z oddali nadjechał jakiś mężczyzna na koniu.

– Domaracie, chodźże tu – nakazał lekko poddenerwowany, zaniechawszy swego śmiałego pomysłu.

Możnowładca zjawił się w ułamku sekundy.

– A kogóż to wiatr do nas niesie? – zapytał jakby sam siebie, drapiąc się po brodzie.

– Spisek? – wycedził przez zęby chłopak.

– W pojedynkę? Zapewne wieści. Oby dobre dla nas.

Rzeczywiście, postać na koniu okazała się posłańcem. Poza przekazaniem listu niczego więcej człowiek ów nie uczynił, nie potrafił nawet odpowiedzieć na zadawane mu nerwowo przez Zygmunta pytania.

– Jedynie przekazuję. Nie moja rzecz, co w listach jest zawarte – odparł pokornie.

Królewicz rozwinął pergamin, przeczytał treść zadziwiająco szybko, a może tylko przebiegł po niej wzrokiem, kilka najważniejszych słów znaczyło bowiem dla niego więcej niż wszystkie inne. Tak czy inaczej, sprawiał wrażenie, jakby do końca nie mógł dać wiary temu, o czym właśnie się dowiedział. Z jego twarzy Domarat wyczytywał przerażenie, ale także radość…

Cóż mogło być w tym liście? – głowił się mężczyzna, nie chcąc jednak burzyć spokoju młodemu następcy tronu.

Cisza, która zapadła, przeciągała się jednak, a ciekawość Domarata, jakież to tajemnicze słowa zdołały wprawić królewicza w tak trudny do opisania stan, rosła coraz bardziej. W końcu Zygmunt się odezwał:

– Jakże to powiedziałeś, drogi Domaracie? – zwrócił się do sojusznika z pytaniem.

Mężczyzna nie pojął od razu, o co chodziło królewiczowi, ten jednak dodał:

– Rzekłeś, że byłbym dobrym królem? Naprawdę wierzysz w te słowa?

– Z całą stanowczością, Wasza Wysokość. – Lekko zdezorientowany uderzył się w pierś.

Zygmunt wyprostował się, przybrał poważną minę, po czym rzekł do niego:

– Masz zatem przed sobą króla.

Domarat wytrzeszczył oczy tak bardzo, że przyszły władca wystraszył się odrobinę. Za nic nie chciał jednak dać mu tego po sobie poznać.

– Miłościwie nam panujący król Ludwik, nasz wielki władca… Odszedł? – Domaratowi trudno było się wysłowić.

– Niech jego dusza spoczywa w pokoju – dodał chłopak.

Możnowładca osunął się na kolana, oddając mimowolnie cześć nowemu panu. Zygmunt poczuł się wywyższony. Teraz to on miał być królem. On miał wydawać rozkazy.

– Nadszedł mój czas – rzekł dumnie. – Będę królem Polski! – krzyknął, nabrawszy wcześniej powietrza do płuc. – Spieszmy do Poznania – zarządził.

– Do Poznania? Ale jakże to? – Domarat przetarł oczy ze zdumienia. – Co z oblężeniem i Wezenborgiem? Rozkaz króla Ludwika…

– Teraz ja będę twoim królem i to mych rozkazów winieneś słuchać. Oblężenie zwiniemy, i tak nie ma ono sensu. Zamek w Odolanowie może i nie jest potężną twierdzą, ale broni się zacięcie. Rok minie i go nie zdobędziemy.

– Jesteśmy już tak blisko. Ileż mogą wytrzymać obrońcy? Pomyśl, panie. Bartosz wkrótce się podda. To kwestia czasu. Co z poświęceniem rycerzy? Mamy tak po prostu stchórzyć?

Myśli Zygmunta zaprzątały zupełnie inne sprawy niż Bartosz z Odolanowa i oblężenie zamku.

– Skończ wreszcie prawić o Bartoszu! – zdenerwował się chłopak. – Zawrzemy z nim ugodę na wcześniej wypracowanych warunkach. Król Ludwik musiał się z tym liczyć, że nie uda się osiągnąć więcej. Tym razem ustąpimy Bartoszowi. Nie może być przecież aż tak groźny dla królestw.

– Jak sobie życzysz, panie – odrzekł z uniżeniem Domarat, choć w duchu był pewien, że to działanie zbyt pochopne.

Niedobrze. Jeszcze wszyscy się przekonamy na własnej skórze, do czego zdolny jest Bartosz Wezenborg. Teraz nic już nie będzie takie, jak przedtem – pomyślał mężczyzna.

Székesfehérvár, 16 września 1382

Elżbieta siedziała przy oknie, wpatrując się w złote zawieszki z herbami dwóch królestw. Miklós Garai obawiał się odezwać, w pewnym momencie jednak zapytał:

– Nad czym tak rozmyślasz, najjaśniejsza pani?

Elżbieta ścisnęła błyskotki w dłoni.

– To znak – powiedziała jakby do samej siebie.

– Znak? O czymże myślisz, królowo?

Rozchyliła palce i ukazała mu dwie połyskujące zawieszki.

– Spójrz – rzekła tajemniczo.

Miklós nie odgadł jednak jej zamysłu.

– Wreszcie mam na coś wpływ, palatynie. Mogę uczynić nawet to…

Położyła obie błyskotki na stole, po czym powoli przesunęła palcami jedną z nich tak, że zajęła miejsce drugiej.

– Pojmujesz teraz, Miklósu? – Gdy wypowiadała te słowa, w jej oczach zabłysły iskry.

– Chcesz, pani, zmienić postanowienia króla?

Elżbieta szybkim ruchem zgarnęła zawieszki ze stołu i ponownie ścisnęła w dłoni. Podeszła do okna i patrząc w dal, zaczęła objaśniać:

– Maria i Jadwiga. Dwie siostry… Moje drogie córki, jedyne, co mi pozostało. O losach obu zadecydowano za moimi plecami – powiedziała gorzko. – Ludwik i królowa matka wybrali im trony, mężów, całą przyszłość. Układy, przysięgi, a ja? Zawsze musiałam jedynie przytakiwać, kiwać głową – słowem zgadzać się na wszystko. I z godnością trwać na mym tronie, który nie dawał ni krztyny władzy.

– Król także trwał przy tobie, pani. Przez te wszystkie lata, gdy…

– Gdy nie mogłam dać królestwom następców tronu, toś chciał rzec?! – zagrzmiała.

Jej krzyk był jednak podszyty bólem. Wciąż miała przed oczyma widok pierwszego dziecka, niemowlęcia, któremu nie dane było nawet nauczyć się mówić, i Katarzyny, która odeszła w dziecięctwie…

– Przebacz, królowo. – Palatyn skłonił się nisko.

– Jesteś mym najwierniejszym doradcą, drogi Miklósu. Ufam, że mi dopomożesz. Maria musi zostać królową Węgier.

– A Jadwiga – Polski? Jaka stąd jednak różnica dla ciebie, najjaśniejsza pani? Pragniesz zatrzymać przy sobie Marię? Jadwiga przecie jest młodszą…

– To jedyne wyjście, by ocalić me córki, przynajmniej na razie – odparła krótko.

– Ocalić?

– Przed polityką i zachłannym światem, przed knowaniami możnych, którzy baczą jedynie na własne korzyści, nie na dobra królestw.

– W czym jednak pomoże zamiana sióstr?

– Moje córki wciąż są małe, nie mogą sprawować władzy. Maria ma jedenaście, a Jadwinia ledwie osiem wiosen. Będę regentką. Jeśli Marię posadzimy na tronie Węgier, być może uda się utrzymać dla niej także ten drugi – krakowski. Polacy wszak przysięgali jej wierność. Do czasu, aż Jadwiga będzie na tyle duża, by mogła udać się do Polski. Dzięki temu na jakiś czas zatrzymam moje dzieci przy sobie i będę je chronić. Co będzie później – czas pokaże. Przeczuwam, że będą wielkimi władczyniami, a królestwa wciąż będzie łączyć silne przymierze. W przeczucie królowej wątpić zaś grzech.

– Nie śmiałbym wątpić, o pani…

– I słusznie, Miklósu. W każdym razie działać trzeba pospiesznie. Maria musi zostać koronowana najlepiej dzień po pogrzebie. Nie możemy zwlekać. I najważniejsze – zostanie koronowana na króla.

Palatyn słuchał słów swej pani z ogromną uwagą, zapamiętując każde słowo. Wielce był ujęty jej staraniami o jak najlepszy los córek i niezwykłą miłością, jaką darzyła swoje dzieci. Nie często się to zdarza w królewskich rodach – pomyślał.

– Cóż jednak z Zygmuntem, pani? – zapytał po chwili stroskany.

Elżbieta uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała na niego porozumiewawczo, po czym rzekła:

– Dlatego właśnie trzeba się spieszyć. Zygmunt zapewne niedługo dowie się o śmierci Ludwika. A może już wie… Koronacja Marii bez obecności narzeczonego podkreśli jej pozycję. Na razie niech nasz Zygmunt walczy o lepszą przyszłość Polski…

Ostatnie pożegnanie króla Ludwika odbyło się zgodnie z wielowiekową tradycją. Uroczysta procesja, kwiaty, przejmujące pieśni. Spoczął w wykonanej na jego polecenie kaplicy. Gdy królowa wdowa patrzyła na królewską trumnę, jej serce znów ogarnął lęk. Choć starała się być silną i tę siłę przekazać swym córkom, świadoma była, że los nie oszczędzi jej trudów i cierpienia.

Poświęcę jednak wszystko, czym jestem i co posiadam. Poświęcę wszystko dla mych dzieci – przyrzekła sobie. Moje umiłowane córki, najcenniejsze spośród klejnotów, jakie widziała ziemia, zajaśnieją niczym gwiazdy, świat się o tym wkrótce przekona.